Fragment książki "Krasnoludki i Gamonie"

Aby ratować resztki realności i powrócić do zdrowia, postanowiłem zostać malarzem pokojowym. Chodziło o to aby me półkule działały sprawniej, by były paralelne, parateatralne i symultaniczne. Chciałem, aby kosmos bazujący na surrealiźmie mógł przeglądać się w sobie. W celu osiągnięcia takich cech jak cierpliwość, postanowiłem zmieniać kolory pomieszczeń. Zrezygnowałem z akcji politycznych. Wprawdzie w akcie pewnej rozpaczy, usiłowałem jeszcze raz ratować Naród – tym razem przed Elektrykiem. Stworzyłem rząd na uchodźstwie, o czym poinformowałem w kraju „Gazetę” a w Paryżu Prezydenta Francji. Elektryk nic sobie nie robił z takiej konkurencji. Wygrał – naród był jego. Zostałem, więc, malarzem.

Do tego zawodu przekonał mnie jeden z największych mistrzów pędzla, niejaki Winkler. Miał on firmę prowadzącą prace remontowe. Firma to dużo i mało powiedziane. Instytut - to słowo bardziej pasowało do działalności Winklera. Instytut produkowania osobowości. Gdyby tak Winkler nazwał stworzony przez siebie teatrzyk, byłoby to najbliższe prawdy.

W moim życiu spotkałem sześciu wielkich fachowców sztuki scenicznej. Każdy z nich coś wnosił, wpływał, urozmaicał i kształtował. Niekwestionowani byli dla mnie: Sztukmistrz z Wrocławia – twórca teatru ubogiego. Milord ze swoim Dziobakiem, Winkler, którego do dzisiaj nie mogę rozgryźć. Najrozleglejsze plany posiadał Serge. Najbliżej literatury znajdował się Mistrz. Szósty to Kazio Kapusta – mistrz śmiechu.

Muszę oświadczyć, że w Paryżu najciekawszą grupą zawodową są malarze pokojowi. Pozostałe kręgi artystyczne są przy nich mizerne. Moje życie i rozwój umysłowy w tym mieście to pochwała malarzy pokojowych, ich wyższości nad resztą. Malarze pokojowi to temat na wielką literaturę Paryża. To sukces tego miasta w sztuce światowej. W poglądzie tym nie jestem odosobniony. Paryż żyje przeszłością wielkich i bogatych dzielnic. Szansą dla Paryża jest niezależne od bogactwa i biedy myślenie. Na styku tych światów krążą właśnie malarze pokojowi.
Miałem wielkie szczęście, że opatrzność pozwoliła mi startować z najwyższego pułapu. Już na samym początku zostałem zatrudniony przez Winklera. Jego firma - teatrzyk miała płynną strukturę. Wszystko rozpływało się, kontakty, formy, zapachy. Pryncypał dbał, aby widownią byli sami aktorzy. Niewielka grupka krzątająca się między drabinami i puszkami z farbą.

Winkler był postacią historyczną. Z racji udziału w wojnie w Afganistanie, nosił on szlachecki tytuł Chana. Walczył dzielnie u sławnego komendanta Massouda. Wcześniej znałem go z gazet. Cechowała go dostojność. Nie potrafię na jego temat nic więcej powiedzieć. W pracy - dla mnie - zarezerwował dryl wojskowy. Początek pierwszego dnia wyglądał jak odprawa na froncie przed poważną bitwą.

- Tu jest pięć okien. Proszę je malować tak - schodzić po drabinie i nie odrywać pędzla od okna. Rękę należy mieć wyprostowaną.

Z wyprostowaną ręką schodziłem po trzymetrowej drabinie, nie odrywając pędzla od framugi. Wyglądałem, jak pozdrawiający niemiecki żołnierz z czasów drugiej wojny światowej. Brakowało tylko okrzyku „heil”. Wszyscy inni przerywali pracę. Trudno było pominąć takie widowisko, nie oglądać takiej karykatury. Winkler był wdzięczny. Otrzymałem od niego za dużo pieniędzy. Chciałem zwrócić. Skwitował „nie trzeba, pewne rzeczy są bezcenne”.

Winkler na samym początku pokazał mi co to koszary. Był w tym dobry. Specjalnością Serge'a było natomiast dążenie do doskonałej iluzji oraz opieranie się czarom. Mistrz zajmował się magią języka, a Kazio Kapusta czerpał swoją mądrość ze świata fraszek. Każdy z nich doskonalił swoją dziedzinę w połączeniu z wyważonymi ruchami pędzla.

Serge sztukę iluzji stosował w kontaktach z klientem. Wynikała ona z rachunku ekonomicznego. Historia Serge’a była o tyle ciekawa, że tak naprawdę był on murarzem, ale właśnie, kiedy go poznałem, został z powodów personalnych malarzem. Spotkaliśmy się w pierwszą rocznicę mojego pobytu we Francji. Budował szopę u Erissiny.

Sztuka iluzji, o której wspominam na jego przykładzie była zawsze przydatna w malarstwie. Z niej słynął Leonardo da Vinci, Michał Anioł, Impresjoniści, a także Dali. Dzieła tamtych miały charakter figuratywny. Serge, natomiast, tworzył konkretne kolory ujęte w figury geometryczne wyznaczone przez kąty ścian. Aby sprostać wymaganiom klientów, Serge dużo serca wkładał w naukę hipnozy. Podziwiałem go, kiedy patrzył klientom prosto w oczy, gdy ich przekonywał do przyjęcia własnych rozwiązań estetycznych. Niekiedy jednak klienci starali się zobaczyć coś poza Serge’m. Bywali przebiegli – wskazywali palcami krzywe elementy.

C.D.N.

skomentuj